Siedziała w swoim pokoju, czekając na
Melindę — swoją nauczycielkę. Melinda to starsza, miła pani, która darzyła
nastolatkę wielką sympatią i bardzo jej współczuła. Nie mogła zrobić jednak
nic, aby zmienić życie młodej dziewczyny. Znała poglądy jej rodziców i znała
tych ludzi. Wiedziała, że lepiej z nimi nie zaczynać. Ich zasad nie zmienił
nikt, dlaczego miałoby to udać się staruszce, która tylko uczy ich biedne
dziecko.
Wiele razy próbowała dotrzeć do
nastolatki, ale ona była zbyt zamknięta w sobie. Nie odpowiadała na żadne
pytania, które nie były związane z nauką. A jeśli już postanowiła się odezwać,
były to tylko lakoniczne odpowiedzi. W końcu Melinda zrezygnowała z
jakichkolwiek prób, wiedząc, że i tak nigdy jej się to nie uda. Miała jednak
nadzieję, że kiedyś dziewczyna się otworzy, nie ważne, przed kim.
Gdyby była młodsza, miała więcej
energii w sobie i znajomości. Próbowałaby wyciągnąć ją z tego życia. Nie można
było tego życiem nawet nazwać. Widziała cierpienie brunetki. Nie mogła uwierzyć
w to, że ten głęboki smutek w tak młodej osobie spowodowali jej rodzice. Oni
powinni ją wspierać, dbać o nią i zapewnić jej opiekę, gdy tego potrzebowała.
Robili jednak wszystko na odwrót. Nie czuli wyrzutów sumienia, a przecież
odbierali jej wszystko, co jest najważniejsze dla ludzi — wolną wolę.
Nie rozumiała ich postępowania. Nie
wiedziała, dlaczego tak się zachowują, dlaczego nie pomagają swojej córce,
która wyraźnie cierpi. Dla niej to było nie do przyjęcia. Miłość rodziców i ich
troska w tym przypadku byłaby dla dziewczyny najlepsza. A tak, zostaje sama ze
swoimi demonami, cierpiąc jeszcze bardziej.
– W Rzymie kodeks prawny głosił, że
jeśli ktoś napadnie na rzymianina nocą, ten może go zabić. Jeśli ktoś zostanie
napadnięty za dnia, nie może zranić złodzieja – zakończyła Melinda swoją
wypowiedź. To było bez sensu. Bella całkowicie jej nie słuchała.
Złapała dziewczynę za rękę, ścisnęła ją
lekko. Ta podniosła na nią wzrok, obserwując ją z widocznym pytaniem.
– Wiesz, o czym mówię? – zaśmiała się
starsza pani, próbując rozładować atmosferę. Miała wrażenie, że gdzieś obok był
podpalony dynamit, który z każdą chwilą był bliżej wybuchu.
– Tak, wiem, Melindo - westchnęła. –
Nocą włamywacze byli uznawani za morderców, za dnia za zwykłych złodziei.
– Dokładnie. – Kiwnęła głową.
Zamknęła podręczniki i odłożyła je na bok.
Wstała i uśmiechnęła się. Widziała, że Bella była bardzo zmęczona. Pożegnała
się z nią grzecznie i wyszła.
Brunetka wstała powoli z łóżka i
podeszła do okna. Jej życie już zawsze będzie pogrążone w mroku i bólu.
Koszmary będą nawiedzały ją w noc, przywołując wspomnienia sprzed kilku lat.
Jeden dzień, a dokładniej kilka minut, wywróciło jej życie do góry nogami. Już
nigdy nie będzie tą samą dziewczyną, która trzy lata temu wyszła do
przyjaciółki. Zamknęła oczy, a łzy spłynęły po jej policzkach. Zawsze będzie
sama.
Czym
sobie na to zasłużyłam? – pomyślała ze smutkiem. Czy była złym
człowiekiem? Wiele razy próbowała sobie odpowiedzieć na to pytanie, ale
wydawało jej się, że nie zrobiła nic aż tak złego. Nic, co skazywałoby ją na
takie katusze. Były chwile, w których żałowała, że to wszystko przeżyła.
Często zastanawiała się nad tym, czy
nie zakończyć tego całego cierpienia w bardzo łatwy sposób, ale nigdy nie
potrafiła znaleźć w sobie tyle odwagi, aby to zrobić. Przynajmniej nie wtedy.
Spojrzała w dół, czując ciągnięcie za nogawkę spodni. Kucnęła i podrapała
Chapsa za uchem. To prawda, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. Dla
niego nie ma znaczenia jak wyglądasz, czy jesteś bogaty czy nie. W
przeciwieństwie do niektórych ludzi. I jej własnych rodziców.
– Co tam, Chaps? – zapytała z
uśmiechem, nadal go drapiąc.
Odpowiedziało jej wesołe szczeknięcie i
machanie ogonkiem. Zaśmiała się, a do jej oczu naszły łzy. Czemu ona nie mogła
być tak szczęśliwa, a jej życie bezproblemowe? Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze.
Tęskniła za swoim dawnym życiem, za przyjaciółmi, którzy okazali się
nieszczerzy. Zostawili ją. Odwiedzili ją raz, może dwa. Nie więcej.
– Ty mnie nie zostawisz, nie, Chapsiu?
– Starła świeże łzy z policzka. Płakała codziennie, przyzwyczaiła się do tego.
Czasami już nawet tego nie kontrolowała.
Przytuliła swojego czworonogiego
przyjaciela. Chaps był średniej wielkości, czarnej maści psem. I jej ostatnim
przyjacielem. Ale przynajmniej on nie był fałszywy. Pogłaskała go z delikatnym
uśmiechem. Pies zaszczekał i podszedł do drzwi. Wiedziała, co to oznacza.
Westchnęła, kręcąc lekko głową.
– Jeszcze za wcześnie. Wyjdziemy
wieczorem. – Nie mogła cieszyć się świeżym powietrzem, bo dziś zbyt mocno
grzało słońce. A w jej świecie nie było miejsca na promienie słoneczne. Na
światło. Tylko ciemność i mrok.
Mało kto wiedział, że państwo
mieszkający w tym domu mają dziecko. Nigdy nie wychodziła, nie pokazywała się
ludziom, nikt jej nie znał. Było tak, jakby nie istniała. Wychodziła tylko z psem.
Bardzo wcześnie rano, gdy wszyscy spali lub bardzo późno wieczorem, gdy wszyscy
kładli się spać, albo byli na tyle zajęci, aby nie zwracać uwagi na to, kto
wychodzi i wchodzi do białego domu.
Od dawna nie czuła na swojej skórze
ciepłych promieni słonecznych, które innym dają tyle szczęścia. Jej nie. Ranią
ją i sprawiają, że ma ochotę uciec jak najdalej. Mimo tego, że kiedyś lato było
jej ulubioną porą roku.
Wtedy dzień był jej przekleństwem. Ten
dom także. O ile domem można to nazwać. To było jej więzienie. Tkwiła tam już
trzy lata. Poza ścianami swojego pokoju, nigdzie indziej nie czuła się
swobodnie. Unikała spotkania z rodzicami, bo nie chciała widzieć tych spojrzeń,
pełnych... Czego? Odrazy? Obrzydzenia? Wstydu?
Nie pamiętała, kiedy rozmawiała z kimś
innym niż Melinda lub Chaps. Czasami zdarzało jej się mówić samej do siebie.
Dziwnie się czuła, gdy się na tym przyłapywała. Najczęściej jednak wzruszała
ramionami. I tak jej nikt nie słyszał. Mogła sobie pozwolić na takie dziwactwa.
A Chaps… To Chaps. On mógł słyszeć, raczej nikomu nie wyszczekał.
Coraz bardziej przyzwyczajała się do
takiego życia. Z dala od ludzi. W samotności. Ale raczej nigdy nie będzie umiała
się pogodzić z tym, że tak wyglądało jej całe życie. Ta myśl ją przerażała.
Będzie sama, bo Chapsa też kiedyś zabraknie. Prawdopodobnie zwariuje.
Rodzice nie przejmowali się nią nawet
wtedy, gdy tego najbardziej potrzebowała. Łaskawie pozwalali jej na mieszkanie
w ich domu. Nie lubili na nią patrzeć. Zawsze się krzywili i jak najszybciej
wymyślali jakąś wymówkę, aby nie być z nią razem. Nie zrezygnowali jednak z
obiadów. Mogła jadać z nimi. Na końcu długiego stołu, tam gdzie prawie nie
słyszała ich cichych rozmów, było miejsce dla niej.
Usłyszała jak Chaps skomle i drapie w
drzwi. Wstała, podeszła do niego wolno i usiadła na podłodze, opierając się
ramieniem o drzwi. Spojrzała na psa prosząco, a on zaskamlał.
– Jeszcze troszkę – powtórzyła.
Pies pochylił głowę i nałożył łapy na
pysk. Zaśmiała się i pokręciła głową.
– Powiedziałam nie. – Pogroziła palcem,
a ten wstał i poszedł do kąta. Tam gdzie był jego tapczan i zabawkowa kość,
którą zawsze gryzie.
Westchnęła cicho i zapaliła światło,
regulując je, aby świeciło jak najsłabiej, ale żeby wystarczająco oświetliło
pokój. Usiadła na bujanym fotelu, biorąc do ręki książkę. Podkuliła nogi i
otworzyła na odpowiedniej stronie. Już po kilku zdaniach na nowo pochłonęła ją
historia Kat Donovan. To właśnie uwielbiała w książkach. Całkowicie skupiały na
sobie jej uwagę i zapominała o Bożym świecie. O swoich problemach. O nienawiści
rodziców. Była tylko ona i historia rozgrywająca się w książkach. Nic więcej.
Sama nie wiedziała, kiedy ten czas
minął, ale „jeszcze troszkę” minęło bardzo szybko. Ani się obejrzała, a na
dworze już było ciemno. Zegar ścienny, który wisiał naprzeciw jej łóżka,
wskazywał godzinę dwudziestą drugą pięć. Sięgnęła po zakładkę, którą sama
zrobiła z kolorowej muliny, i zamknęła książkę. Westchnęła i wstała. Chaps
wyczuł, że nadeszła wyczekiwana pora na spacerek, więc od razu podniósł się z
posłania i szczeknął wesoło, merdając przy tym ogonkiem.
– Już idziemy, Chapsiu, nie denerwuj
się tak – zaśmiała się i sięgnęła po smycz, która wisiała na haczykach
przymocowanych do szafy. Poklepała się po udzie, a pies od razu się przy niej
znalazł. Kucnęła i zamocowała smycz do jego obróżki. Podrapała go za uchem.
Przekręciła zamek w drzwiach i je
otworzyła. Wszędzie było przerażająco cicho i ciemno. Ale do tego była już,
niestety, przyzwyczajona. Rodzice pewnie wyszli. Dość często tak było. Chodzili
na różne imprezy charytatywne, spotkania z przyjaciółmi. I nikt z nich nie
wiedział, że mieli córkę — potwora. Po co robić sobie wstyd, prawda?
Wyszła na zewnątrz drzwiami tarasowymi
i odczepiła smycz od obroży, z Chaps rzucił się biegiem przed siebie. Zaśmiała
się cicho, widząc jak skacze. Wyglądaj jak sarenka. Tylko, że mała i czarna,
ale w panujących ciemnościach wszystko było czarne. Chapsa trudno było czasami
zauważyć, ale doskonale go słyszała.
Sama powoli spacerowała. Wiedziała, że
jeśli ktoś również wybrał się na dwór o tak później porze, nie zostanie
zaatakowany przez jej psa. Chaps był spokojnym pupilkiem, który pilnował swojej
pani i tylko wtedy, gdy coś jej zagrażało był w stanie wyrządzić krzywdę.
Znała drogę na pamięć. Zazwyczaj
spacerowali w tej samej okolicy. Latem, bardzo wczesnymi rankami, oddalała się
dalej. Biegała z Chapsem po lesie i zapominała o troskach, choć na chwilę, a
potem wracała do miasta ze spuszczoną głową, by nikt jej nie zauważył.
Spacerowali długo. Nie wiedziała ile,
bo nie miała przy sobie zegarka. Tylko, co to za różnica, czy byli na dworze
godzinę czy cztery? Nikogo to nie obchodziło. Jednak po jakimś się ochłodziło,
więc zawołała swojego pupila, jedynego przyjaciela, i wrócili do miejsca, które
powinna nazywać domem. Ale nie potrafiła.
W sypialni, na górze, paliło się
światło. Czyli wrócili – pomyślała.
Zastanowiła się przez chwilę, czy bardzo by się przejęli gdyby ktoś ją podczas
tego spaceru zabił. Zapewne by się nawet z tego faktu cieszyli.
Weszła do domu, zdjęła buty i
skierowała się do kuchni. Zapaliła słabe światło i sięgnęła po suchą karmę dla
Chapsa. Nasypała mu do miski, a do drugiej nalała świeżej, chłodnej wody.
– Smacznego. – Pogłaskała go za uchem.
Sobie zrobiła zwykłe płatki z mlekiem.
Czekoladowe. Mleko podgrzała. Nie rozumiała, jak można jeść płatki z zimnym
mlekiem, przecież to ohydne!
Oparła się o szafki biodrem i spojrzała
w okno, które wychodziło na dom sąsiadów. Nie wiedziała nawet jak mężczyzna,
który tam mieszkał miał imię. Tak samo jak dziewczynka, której śmiech słyszała
każdego dnia. Nie wiedziała nic o żadnym ze swoich sąsiadów. Tak samo jak żaden
z nich nie zdawał sobie sprawy z jej istnienia.
Ona go widziała, kilka razy pozwoliła
sobie nawet na małą obserwację. Z okien na piętrze miała dobry widok na jego
ogród. Lubiła patrzeć, jak bawił się z swoją córką. Nigdy nie widziała z nimi
żadnej kobiety. Może jest samotnym ojcem?
– myślała. Jeśli nawet, tej małej
niczego nie brakowało. Miała wspaniałego ojca, który codziennie spędzał z nią
czas na zabawie. Mój ojciec też się ze
mną bawił – pomyślała ze smutkiem. Miała nadzieję, że mężczyzna z domu
obok, nigdy nie odwróci się od swojej córki, bez względu na okoliczności.
Nikomu tego nie życzyła.
Zjadła szybko kolację i skierowała się
w stronę schodów. Minęła je, przeskakując po dwa stopnie, i znów znalazła się w
swoim pokoju, małym prywatnym azylu, który mógłby też być nazywany więzieniem i
to byłaby najtrafniejsza nazwa. Nic się nie zmieniło, bo nikt do tego pokoju
nie wchodził. Jej rodziców nie było tu od trzech lat, czyli od dnia, w którym
jej życie się zmieniło i już nigdy nie będzie takie jak kiedyś.
Zapaliła lampkę na biurku i położyła
się na łóżku, a Chaps ułożył się obok niej, zwijając się w kulkę. Wyciągnęła
rękę i zaczęła go głaskać. To ją uspokajało. Dotyk sierści przyjaciela. Sama
nie rozumiała, dlaczego, ale tak właśnie było. Pies odwrócił powoli głowę i
polizał jej dłoń, na co cichutko się zaśmiała.
– I co ja bym bez ciebie zrobiła,
Chapsiu? - zapytała, chociaż wiedziała, że nie otrzyma odpowiedzi.
Od nikogo nie otrzyma odpowiedzi, bo nikt
nie chciał zadawać się z potworem. Trudno było jej pogodzić się z samotnością i
mimo prób, zawsze przegrywała. Od początku była na słabej pozycji i zdawała sobie
sprawę z tego, że już nikt nigdy jej nie pokocha.
Hej wam! Przybyłyśmy z rozdziałem 1. Wyszedł nam długi i mamy nadzieję, że tak nadal nam dobrze będzie szło. Wiadomo, liczymy na Wasze komentarze. Podoba Wam się początek naszego nowego bloga?
Szczerze powiedziawszy, my jesteśmy zadowolone, tak samo jak z prologu. Mamy nadzieję, że Wam także się spodoba i zostaniecie z nami do samego końca Oznakowanej, co liczymy, że nie nastąpi tak szybko jak z NW.
Nie wiemy, kiedy nowy, ale postaramy się, aby rozdziały pojawiały się, jak najczęściej. To możemy obiecać :) Więc co. Czekamy na Wasze opinie!
Pozdrawiamy,
CM Pattzy i s.w.e.e.t.n.e.s.s