poniedziałek, 16 marca 2015

Rozdział 1 "Azyl"

Siedziała w swoim pokoju, czekając na Melindę — swoją nauczycielkę. Melinda to starsza, miła pani, która darzyła nastolatkę wielką sympatią i bardzo jej współczuła. Nie mogła zrobić jednak nic, aby zmienić życie młodej dziewczyny. Znała poglądy jej rodziców i znała tych ludzi. Wiedziała, że lepiej z nimi nie zaczynać. Ich zasad nie zmienił nikt, dlaczego miałoby to udać się staruszce, która tylko uczy ich biedne dziecko.
Wiele razy próbowała dotrzeć do nastolatki, ale ona była zbyt zamknięta w sobie. Nie odpowiadała na żadne pytania, które nie były związane z nauką. A jeśli już postanowiła się odezwać, były to tylko lakoniczne odpowiedzi. W końcu Melinda zrezygnowała z jakichkolwiek prób, wiedząc, że i tak nigdy jej się to nie uda. Miała jednak nadzieję, że kiedyś dziewczyna się otworzy, nie ważne, przed kim.
Gdyby była młodsza, miała więcej energii w sobie i znajomości. Próbowałaby wyciągnąć ją z tego życia. Nie można było tego życiem nawet nazwać. Widziała cierpienie brunetki. Nie mogła uwierzyć w to, że ten głęboki smutek w tak młodej osobie spowodowali jej rodzice. Oni powinni ją wspierać, dbać o nią i zapewnić jej opiekę, gdy tego potrzebowała. Robili jednak wszystko na odwrót. Nie czuli wyrzutów sumienia, a przecież odbierali jej wszystko, co jest najważniejsze dla ludzi — wolną wolę.
Nie rozumiała ich postępowania. Nie wiedziała, dlaczego tak się zachowują, dlaczego nie pomagają swojej córce, która wyraźnie cierpi. Dla niej to było nie do przyjęcia. Miłość rodziców i ich troska w tym przypadku byłaby dla dziewczyny najlepsza. A tak, zostaje sama ze swoimi demonami, cierpiąc jeszcze bardziej.
– W Rzymie kodeks prawny głosił, że jeśli ktoś napadnie na rzymianina nocą, ten może go zabić. Jeśli ktoś zostanie napadnięty za dnia, nie może zranić złodzieja – zakończyła Melinda swoją wypowiedź. To było bez sensu. Bella całkowicie jej nie słuchała.
Złapała dziewczynę za rękę, ścisnęła ją lekko. Ta podniosła na nią wzrok, obserwując ją z widocznym pytaniem.
– Wiesz, o czym mówię? – zaśmiała się starsza pani, próbując rozładować atmosferę. Miała wrażenie, że gdzieś obok był podpalony dynamit, który z każdą chwilą był bliżej wybuchu.
– Tak, wiem, Melindo - westchnęła. – Nocą włamywacze byli uznawani za morderców, za dnia za zwykłych złodziei.
– Dokładnie. – Kiwnęła głową.
Zamknęła podręczniki i odłożyła je na bok. Wstała i uśmiechnęła się. Widziała, że Bella była bardzo zmęczona. Pożegnała się z nią grzecznie i wyszła.
Brunetka wstała powoli z łóżka i podeszła do okna. Jej życie już zawsze będzie pogrążone w mroku i bólu. Koszmary będą nawiedzały ją w noc, przywołując wspomnienia sprzed kilku lat. Jeden dzień, a dokładniej kilka minut, wywróciło jej życie do góry nogami. Już nigdy nie będzie tą samą dziewczyną, która trzy lata temu wyszła do przyjaciółki. Zamknęła oczy, a łzy spłynęły po jej policzkach. Zawsze będzie sama.
Czym sobie na to zasłużyłam? – pomyślała ze smutkiem. Czy była złym człowiekiem? Wiele razy próbowała sobie odpowiedzieć na to pytanie, ale wydawało jej się, że nie zrobiła nic aż tak złego. Nic, co skazywałoby ją na takie katusze. Były chwile, w których żałowała, że to wszystko przeżyła.
Często zastanawiała się nad tym, czy nie zakończyć tego całego cierpienia w bardzo łatwy sposób, ale nigdy nie potrafiła znaleźć w sobie tyle odwagi, aby to zrobić. Przynajmniej nie wtedy. Spojrzała w dół, czując ciągnięcie za nogawkę spodni. Kucnęła i podrapała Chapsa za uchem. To prawda, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. Dla niego nie ma znaczenia jak wyglądasz, czy jesteś bogaty czy nie. W przeciwieństwie do niektórych ludzi. I jej własnych rodziców.
– Co tam, Chaps? – zapytała z uśmiechem, nadal go drapiąc.
Odpowiedziało jej wesołe szczeknięcie i machanie ogonkiem. Zaśmiała się, a do jej oczu naszły łzy. Czemu ona nie mogła być tak szczęśliwa, a jej życie bezproblemowe? Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze. Tęskniła za swoim dawnym życiem, za przyjaciółmi, którzy okazali się nieszczerzy. Zostawili ją. Odwiedzili ją raz, może dwa. Nie więcej.
­– Ty mnie nie zostawisz, nie, Chapsiu? – Starła świeże łzy z policzka. Płakała codziennie, przyzwyczaiła się do tego. Czasami już nawet tego nie kontrolowała.
Przytuliła swojego czworonogiego przyjaciela. Chaps był średniej wielkości, czarnej maści psem. I jej ostatnim przyjacielem. Ale przynajmniej on nie był fałszywy. Pogłaskała go z delikatnym uśmiechem. Pies zaszczekał i podszedł do drzwi. Wiedziała, co to oznacza. Westchnęła, kręcąc lekko głową.
– Jeszcze za wcześnie. Wyjdziemy wieczorem. – Nie mogła cieszyć się świeżym powietrzem, bo dziś zbyt mocno grzało słońce. A w jej świecie nie było miejsca na promienie słoneczne. Na światło. Tylko ciemność i mrok.
Mało kto wiedział, że państwo mieszkający w tym domu mają dziecko. Nigdy nie wychodziła, nie pokazywała się ludziom, nikt jej nie znał. Było tak, jakby nie istniała. Wychodziła tylko z psem. Bardzo wcześnie rano, gdy wszyscy spali lub bardzo późno wieczorem, gdy wszyscy kładli się spać, albo byli na tyle zajęci, aby nie zwracać uwagi na to, kto wychodzi i wchodzi do białego domu.
Od dawna nie czuła na swojej skórze ciepłych promieni słonecznych, które innym dają tyle szczęścia. Jej nie. Ranią ją i sprawiają, że ma ochotę uciec jak najdalej. Mimo tego, że kiedyś lato było jej ulubioną porą roku.
Wtedy dzień był jej przekleństwem. Ten dom także. O ile domem można to nazwać. To było jej więzienie. Tkwiła tam już trzy lata. Poza ścianami swojego pokoju, nigdzie indziej nie czuła się swobodnie. Unikała spotkania z rodzicami, bo nie chciała widzieć tych spojrzeń, pełnych... Czego? Odrazy? Obrzydzenia? Wstydu?
Nie pamiętała, kiedy rozmawiała z kimś innym niż Melinda lub Chaps. Czasami zdarzało jej się mówić samej do siebie. Dziwnie się czuła, gdy się na tym przyłapywała. Najczęściej jednak wzruszała ramionami. I tak jej nikt nie słyszał. Mogła sobie pozwolić na takie dziwactwa. A Chaps… To Chaps. On mógł słyszeć, raczej nikomu nie wyszczekał.
Coraz bardziej przyzwyczajała się do takiego życia. Z dala od ludzi. W samotności. Ale raczej nigdy nie będzie umiała się pogodzić z tym, że tak wyglądało jej całe życie. Ta myśl ją przerażała. Będzie sama, bo Chapsa też kiedyś zabraknie. Prawdopodobnie zwariuje.
Rodzice nie przejmowali się nią nawet wtedy, gdy tego najbardziej potrzebowała. Łaskawie pozwalali jej na mieszkanie w ich domu. Nie lubili na nią patrzeć. Zawsze się krzywili i jak najszybciej wymyślali jakąś wymówkę, aby nie być z nią razem. Nie zrezygnowali jednak z obiadów. Mogła jadać z nimi. Na końcu długiego stołu, tam gdzie prawie nie słyszała ich cichych rozmów, było miejsce dla niej.
Usłyszała jak Chaps skomle i drapie w drzwi. Wstała, podeszła do niego wolno i usiadła na podłodze, opierając się ramieniem o drzwi. Spojrzała na psa prosząco, a on zaskamlał.
– Jeszcze troszkę – powtórzyła.
Pies pochylił głowę i nałożył łapy na pysk. Zaśmiała się i pokręciła głową.
– Powiedziałam nie. – Pogroziła palcem, a ten wstał i poszedł do kąta. Tam gdzie był jego tapczan i zabawkowa kość, którą zawsze gryzie.
Westchnęła cicho i zapaliła światło, regulując je, aby świeciło jak najsłabiej, ale żeby wystarczająco oświetliło pokój. Usiadła na bujanym fotelu, biorąc do ręki książkę. Podkuliła nogi i otworzyła na odpowiedniej stronie. Już po kilku zdaniach na nowo pochłonęła ją historia Kat Donovan. To właśnie uwielbiała w książkach. Całkowicie skupiały na sobie jej uwagę i zapominała o Bożym świecie. O swoich problemach. O nienawiści rodziców. Była tylko ona i historia rozgrywająca się w książkach. Nic więcej.
Sama nie wiedziała, kiedy ten czas minął, ale „jeszcze troszkę” minęło bardzo szybko. Ani się obejrzała, a na dworze już było ciemno. Zegar ścienny, który wisiał naprzeciw jej łóżka, wskazywał godzinę dwudziestą drugą pięć. Sięgnęła po zakładkę, którą sama zrobiła z kolorowej muliny, i zamknęła książkę. Westchnęła i wstała. Chaps wyczuł, że nadeszła wyczekiwana pora na spacerek, więc od razu podniósł się z posłania i szczeknął wesoło, merdając przy tym ogonkiem.
– Już idziemy, Chapsiu, nie denerwuj się tak – zaśmiała się i sięgnęła po smycz, która wisiała na haczykach przymocowanych do szafy. Poklepała się po udzie, a pies od razu się przy niej znalazł. Kucnęła i zamocowała smycz do jego obróżki. Podrapała go za uchem.
Przekręciła zamek w drzwiach i je otworzyła. Wszędzie było przerażająco cicho i ciemno. Ale do tego była już, niestety, przyzwyczajona. Rodzice pewnie wyszli. Dość często tak było. Chodzili na różne imprezy charytatywne, spotkania z przyjaciółmi. I nikt z nich nie wiedział, że mieli córkę — potwora. Po co robić sobie wstyd, prawda?
Wyszła na zewnątrz drzwiami tarasowymi i odczepiła smycz od obroży, z Chaps rzucił się biegiem przed siebie. Zaśmiała się cicho, widząc jak skacze. Wyglądaj jak sarenka. Tylko, że mała i czarna, ale w panujących ciemnościach wszystko było czarne. Chapsa trudno było czasami zauważyć, ale doskonale go słyszała.
Sama powoli spacerowała. Wiedziała, że jeśli ktoś również wybrał się na dwór o tak później porze, nie zostanie zaatakowany przez jej psa. Chaps był spokojnym pupilkiem, który pilnował swojej pani i tylko wtedy, gdy coś jej zagrażało był w stanie wyrządzić krzywdę.
Znała drogę na pamięć. Zazwyczaj spacerowali w tej samej okolicy. Latem, bardzo wczesnymi rankami, oddalała się dalej. Biegała z Chapsem po lesie i zapominała o troskach, choć na chwilę, a potem wracała do miasta ze spuszczoną głową, by nikt jej nie zauważył.
Spacerowali długo. Nie wiedziała ile, bo nie miała przy sobie zegarka. Tylko, co to za różnica, czy byli na dworze godzinę czy cztery? Nikogo to nie obchodziło. Jednak po jakimś się ochłodziło, więc zawołała swojego pupila, jedynego przyjaciela, i wrócili do miejsca, które powinna nazywać domem. Ale nie potrafiła.
W sypialni, na górze, paliło się światło. Czyli wrócili – pomyślała. Zastanowiła się przez chwilę, czy bardzo by się przejęli gdyby ktoś ją podczas tego spaceru zabił. Zapewne by się nawet z tego faktu cieszyli.
Weszła do domu, zdjęła buty i skierowała się do kuchni. Zapaliła słabe światło i sięgnęła po suchą karmę dla Chapsa. Nasypała mu do miski, a do drugiej nalała świeżej, chłodnej wody.
– Smacznego. – Pogłaskała go za uchem.
Sobie zrobiła zwykłe płatki z mlekiem. Czekoladowe. Mleko podgrzała. Nie rozumiała, jak można jeść płatki z zimnym mlekiem, przecież to ohydne!
Oparła się o szafki biodrem i spojrzała w okno, które wychodziło na dom sąsiadów. Nie wiedziała nawet jak mężczyzna, który tam mieszkał miał imię. Tak samo jak dziewczynka, której śmiech słyszała każdego dnia. Nie wiedziała nic o żadnym ze swoich sąsiadów. Tak samo jak żaden z nich nie zdawał sobie sprawy z jej istnienia.
Ona go widziała, kilka razy pozwoliła sobie nawet na małą obserwację. Z okien na piętrze miała dobry widok na jego ogród. Lubiła patrzeć, jak bawił się z swoją córką. Nigdy nie widziała z nimi żadnej kobiety. Może jest samotnym ojcem? – myślała.  Jeśli nawet, tej małej niczego nie brakowało. Miała wspaniałego ojca, który codziennie spędzał z nią czas na zabawie. Mój ojciec też się ze mną bawił – pomyślała ze smutkiem. Miała nadzieję, że mężczyzna z domu obok, nigdy nie odwróci się od swojej córki, bez względu na okoliczności. Nikomu tego nie życzyła.
Zjadła szybko kolację i skierowała się w stronę schodów. Minęła je, przeskakując po dwa stopnie, i znów znalazła się w swoim pokoju, małym prywatnym azylu, który mógłby też być nazywany więzieniem i to byłaby najtrafniejsza nazwa. Nic się nie zmieniło, bo nikt do tego pokoju nie wchodził. Jej rodziców nie było tu od trzech lat, czyli od dnia, w którym jej życie się zmieniło i już nigdy nie będzie takie jak kiedyś.
Zapaliła lampkę na biurku i położyła się na łóżku, a Chaps ułożył się obok niej, zwijając się w kulkę. Wyciągnęła rękę i zaczęła go głaskać. To ją uspokajało. Dotyk sierści przyjaciela. Sama nie rozumiała, dlaczego, ale tak właśnie było. Pies odwrócił powoli głowę i polizał jej dłoń, na co cichutko się zaśmiała.
– I co ja bym bez ciebie zrobiła, Chapsiu? - zapytała, chociaż wiedziała, że nie otrzyma odpowiedzi.
Od nikogo nie otrzyma odpowiedzi, bo nikt nie chciał zadawać się z potworem. Trudno było jej pogodzić się z samotnością i mimo prób, zawsze przegrywała. Od początku była na słabej pozycji i zdawała sobie sprawę z tego, że już nikt nigdy jej nie pokocha. 

Hej wam! Przybyłyśmy z rozdziałem 1. Wyszedł nam długi i mamy nadzieję, że tak nadal nam dobrze będzie szło. Wiadomo, liczymy na Wasze komentarze. Podoba Wam się początek naszego nowego bloga? 
Szczerze powiedziawszy, my jesteśmy zadowolone, tak samo jak z prologu. Mamy nadzieję, że Wam także się spodoba i zostaniecie z nami do samego końca Oznakowanej, co liczymy, że nie nastąpi tak szybko jak z NW. 
Nie wiemy, kiedy nowy, ale postaramy się, aby rozdziały pojawiały się, jak najczęściej. To możemy obiecać :) Więc co. Czekamy na Wasze opinie! 

Pozdrawiamy,
CM Pattzy i s.w.e.e.t.n.e.s.s